Wysłany: 2014-11-24, 12:17 Rumunia maj 2014 (relacja)
Wyjazd był nie planowany, tak naprawdę w ciągu kilku dni skrzyknęły się cztery Dustery i jedna Toyocina ;). Czasu jak dla mnie też nie zawiele, bo tylko 10 dni, wolę dłuższe wyjazdy, ale jest okazja to trzeba jechać ;)
Dzień 1 17.05.2014
Wczesnym rankiem wszyscy grzecznie zameldowali się na Przełęczy nad Radoszycami w Bieszczadach. Zatrzymaliśmy się na grupowe fotki, na parkingu dawnego przejścia granicznego ze Słowacją. Chwilę to trwało, bo niektórzy widzieli się pierwszy raz w życiu, więc trzeba było się zapoznać, chwilę porozmawiać i ruszyliśmy w kierunku Rumunii. Trzeba było się spieszyć, bo do pokonania mieliśmy kawał drogi, gdyż chcieliśmy tego dnia dojechać aż do Wąwozu Turda w Górach Trascau. Po drodze trzeba było jeszcze zakupić winiety, internet i trochę prowiantu na pierwszy biwak. Rumunia przywitała nas deszczem, ale gdy w końcu przed zmierzchem dojechaliśmy na miejsce, deszcz przestał padać. Szybko rozbiliśmy obozowisko, bo robiło się już ciemno i zasiedliśmy do pierwszej wspólnej biesiady.
Po wczorajszej deszczowej pogodzie poranek przywitał nas słońcem, które szybko wygoniło wszystkich z namiotów i samochodów. Po wczorajszym przywitaniu trochę z ciężkimi głowami wszyscy zabrali się do parzenia kawy i robienia śniadania. Tego dnia w planach mieliśmy przejście Wąwozu Turda, tylko trzeba było ustalić jak ? Czy najpierw dołem, a powrót górami, czy na odwrót ?
Zapadła decyzja, że najpierw trudniej, czyli górą. Rozpoczęło się mozolne podejście na szczyty okalające wąwóz. To był pierwszy w tym roku wypad w góry, więc kondycja chyba nikomu nie dopisywała. Już na pierwszym ostrym podejściu odpadły trzy osoby, reszta już bez problemu dotarła na górę. Po takim wysiłku należała się chwila odpoczynku ;)
Dalsza część trasy, to już bułka z masłem. Szlak prowadzi grzbietem wzdłuż wąwozu Turda, otwierając co chwilę nowe widoki na kanion. Trasa nie była zbyt wymagająca, a czasu sporo, więc się zbytnio nie śpieszyliśmy i na koniec górskiego etapu zrobiliśmy sobie mały popas.
Na dole, w barze przy wejściu do Wąwozu zjedliśmy ciorby, czyli rumuńskie zupy i wypiliśmy zimne piwko. Czekał nas już tylko powrót do samochodów dnem wąwozu. Trasa nie jest zbyt wymagająca i na pewno mniej męcząca niż ta górą. W kilku miejscach gdzie gdzie są jakieś niebezpieczne ekspozycje zamocowano stalowe liny do asekuracji. Wąwóz słynie z bardzo dużej ilości tras wspinaczkowych o różnym stopniu trudności, niektóre naprawdę robią wrażenie. Nawet udało nam się chwilę pooglądać prawdziwą wspinaczkę. Tak więc zapraszam na wędrówkę dnem wąwozu.
Dotarliśmy w końcu do samochodów, były już spakowane, więc po krótkim odpoczynku ruszyliśmy dalej. Objechaliśmy wąwóz, co nie była proste, gdyż obok przebiega autostrada i trzeba było kombinować szutrowymi drogami, które nie za dobrze były uwzględnione w GPSach. Tego dnia chcieliśmy dojechać na biwak w okolice twierdzy Coltesti, ale po drodze mieliśmy jeszcze szeklerską wioskę Rimetea. Zatrzymaliśmy się tu na szybki spacer, bo i tak następnego dnia mieliśmy tu zawitać na dłuższą chwilę. Rimetea charakteryzuje białymi domkami z zielonymi oknami ustawionymi prostopadle do drogi. Wieś ma miejski układ zabudowy i zamieszkana jest przez górali węgierskich - Szeklerów. Mają oni nawet swój unikalny rodzaj pisma i wiele ciekawych obrzędów. Nad wioską wznosi się potężna, skalista góra - Święta Skała Szeklerów.
Dojechaliśmy do Coltesti, chwilkę pokręciliśmy się po łąkach wokół ruin zamczyska szukając miejsca na biwak. Przy tylu samochodach w górach czasami trudno znaleźć tyle równego placu by każdy czuł się swobodnie. Gdy już się udało, to rozbiliśmy obozowisko, nazbieraliśmy opał na wieczorne ognisko i zasiedliśmy do wspólnej biesiady.
Ostatnio zmieniony przez IraS 2014-12-11, 22:28, w całości zmieniany 1 raz
Rano, jak zwykle śniadanka w podgrupach, mycie i inne prace biwakowe. Przyszła też pora na zdobycie górującej nad nami warowni. Jednak nie było zbyt dużo chętnych na wspinanie się po stromych zboczach góry, na której ulokowano twierdzę Coltesti. Grupka chętnych wyruszyła na szczyt, reszta leniła się w obozowisku. Na miejscu oprócz ruin zamczyska czekają na nas przepiękne widoki na Szeklerską Skałę i wioskę Coltesti, oraz na inne pasma Gór Trascau.
Ostatnio zmieniony przez IraS 2014-12-11, 21:50, w całości zmieniany 1 raz
Dojechaliśmy do Coltesti, chwilkę pokręciliśmy się po łąkach wokół ruin zamczyska szukając miejsca na biwak. Przy tylu samochodach w górach czasami trudno znaleźć tyle równego placu by każdy czół się swobodnie.
Przyszła też pora na zdobycie górującej nad nami warowni. Jednak nie było zbyt dużo chętnych na wspinanie się po stromych zboczach góry, na której ulokowano twierdzę Coltesti. Grupka chętnych wyruszyła na szczyt, reszta leniła się w obozowisku. Na miejscu oprócz ruin zamczyska czekają na nas przepiękne widoki na Szeklerską Skałę i wioskę Coltesti, oraz na inne pasma Gór Trascau.
Gdy już wszyscy wrócili pozbieraliśmy zabawki i udaliśmy się ku następnym przygodom :) Za namową większości zgodziłem się po raz któryś z kolei zawitać do kopalni soli w Turdzie. Oczywiście jak ktoś tam nie był to musi zobaczyć, bo naprawdę warto. Dobra rada z podziemi wychodzimy otworkiem, którym wchodziliśmy, bo można wyjść z drugiej strony góry i wtedy dłuuuga droga na około do samochodu, znam to z autopsji, kiedy byłem tam pierwszy raz. Kopalnia po dotacjach UE robi wrażenie, jest kolosalna i pięknie oświetlona. Jak ktoś chce więcej o niej poczytać to odsyłam tutaj: http://www.karpaty.travel...lnews&fn_id=775 A tu zapraszam na krótką wycieczkę po kopalni.
Marka: była Dacia jest Nissan
Model: była Duster jest Pathfinder
Silnik: było 1,6 16V 4x4+LPG jest 2.5 dci 4x4reduktor
Rocznik: było 2010 jest 2006
Wersja: Laureate Pomógł: 3 razy Dołączył: 16 Maj 2012 Posty: 515 Skąd: Śląsk Cieszyński
Wysłany: 2014-12-11, 07:49
Wspaniała wyprawa. Z prawdziwą przyjemnością oglądałem materiały.
Po zwiedzeniu kopalni soli, wróciliśmy kilkanaście kilometrów do szeklerskiej wioski Rimetea. Postanowiliśmy zjeść tu jakiś obiad. Przy okazji uzupełniliśmy zapasy wody i udaliśmy się do jedynej tu restauracji serwującej posiłki. Oczywiście na stole pojawiły się ciorby, czyli rumuńskie zupy, a na drugim daniu królowały sarmale. Sarmale to takie rumuńskie gołąbki tyle że są mniejsze i owijane w liście kiszonej kapusty lub winogron i podawane ze śmietaną. Najedzeni postanowiliśmy powoli szukać miejsca na biwak, zaplanowane było w Górach Trascau w okolicach wioski Ramet. Po drodze jednak zrobiliśmy krótki przystanek w Wąwozie Valisoarei.
Drogi do Ramet jeszcze niedawno były dwie i tylko szutrowe, ale teraz od strony miasta Aiud można część trasy pokonać nowym asfaltem. Potem jednak w górę trzeba się piąć szutrem. Po kilkunastu kilometrach wyjeżdżamy na widokowe połoniny. Robi się już późnawo, więc rozglądamy się za miejscem na biwak. Długo nie szukamy, na przełęczy znajdujemy ładne wypłaszczenie, na którym wszyscy spokojnie się zmieszczą. Widoki zapierają dech w piersiach, w oddali widać Wąwóz Ramet - nasz cel na następny dzień, jedyny minus, to trochę daleko po opał. Wszyscy więc idą przynieść ile się da i stosik z opałem robi się zadowalający. Miejsce tak ładne, że nasze kobiety szykują nam prawdziwą ucztę, nawet stoliki zasłane są obrusami. I tak sobie spędzamy bardzo miły wieczór, a gdy piękne widoki skryły się w ciemnościach nocy, przenieśliśmy naszą uwagę na ognisko.
Poranek przywitał nas piękną pogodą, słonko wszystkich rozleniwiło, więc dosyć długo delektowaliśmy się poranną kawą, śniadaniem i widokami. W końcu jesteśmy na "wakacjach", więc po co się śpieszyć. Powoli jednak musieliśmy zwinąć obozowisko i ruszyć dalej, bo plan był znowu napięty.
Ruszyliśmy do wioski Ramet. Na tutejszych połoninach zachowało się jeszcze bardzo dużo tradycyjnych chat pasterskich krytych strzechą. Jak ktoś lubi takie klimaty to powinien się czym prędzej tam wybrać, bo powoli nowoczesne budynki wypierają te stare klimatyczne chatki. Pokręciliśmy się jeszcze chwilę na górze, uzupełniliśmy wodę i jakąś nową szutrową drogą zjechaliśmy na dół.
Dojechaliśmy w końcu do Wąwozu Ramet. Polecam piękne miejsce. Plany były ambitne, czyli takie: przejść go dołem i górą, ale pogoda je zweryfikowała. Gdy zajechaliśmy na miejsce nadciągnęły ciemne chmury. Nakarmiliśmy bezdomne pieski i ruszyliśmy kanionem. Zaczęło padać i nasz skład topniał jak śnieg w maju. Potem jeszcze trasa robi się trudna bo idzie się po metalowych prętach wkutych w skale, rozstaw taki, że jak ktoś miał za krótkie nóżki, to musiał zawrócić. Do końca doszli najlepsi ;) No może nie do końca bo zerwane liny asekuracyjne to uniemożliwiły. Nikt jakoś nie miał ochoty brodzić po piersi w zimnym potoku.
W pobliżu Wąwozu Ramet znajdziemy też Monastyr o tej samej nazwie. Warto tam zajrzeć bo znajduje się tam murowana cerkiew z 1377 r., na zdjęciach to ta najmniej okazała ;) Konserwatorzy odkryli w niej aż 9 warstw malowideł ściennych. Zwiedziliśmy klasztorne obiekty i udaliśmy się do miasta Alba Ilulia w odwiedziny do mojej znajomej polki, która tam zamieszkała. Przywieźliśmy trochę polskiej kiełbasy, posiedzieliśmy na tarasie i musieliśmy jechać dalej, bo dzień powoli nam się kończył.
Wyjechaliśmy z Alba Ilulia i w Szebes obraliśmy kierunek na Transalpinę słynną rumuńską trasę przez góry. Najbardziej widokowy etap został jednak zaplanowany na następny dzień, bo kończył nam się dzień, a trzeba jeszcze dojechać do biwaku. Miałem w planach biwak w Górach Sureanu na dosyć dużej wysokości, jednak okazało się, że tam jeszcze panuje zima. Do tego pogoda nam się trochę popsuła więc nie było sensu pchać się gdzieś wysoko, by zmarznąć. Musieliśmy rozbić więc biwak na trochę gorszej miejscówce, nad Jez. Oasa.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum