W nocy w miarę spokojnie przeszedł front i nawet nie padało, coś tam pokropiło. Rano nadal żadnych wiadomości od Diany, zaczynamy się coraz bardziej denerwować, nawet myślimy o najgorszym i zakończeniu wyjazdu. Ruszamy od południa w kierunku Fogaraszy, pogoda ładna, ale wieje zimny wiatr. Nad Jeziorem Vidraru jeszcze idzie wytrzymać. Im wyżej wjeżdżamy, tym krajobraz i pogoda zmienia się diametralnie. W okolicach 2000 m.n.p.m. nie chcecie wiedzieć jak piździło, nie można było otworzyć, ani zamknąć drzwi od auta. Co najgorsze kilka serpentyn przed tunelem na drodze pojawia się lód, nie chcemy bez potrzeby ryzykować i zjeżdżamy ciut niżej do Cabany. Zobaczymy jutro jak to będzie wyglądało, bo pogoda wysoko ma być o niebo lepsza. W Pensjonacie dostajemy w końcu jakieś info o Dianie, napisał do nas jej przyjaciel, że miała w piątek wypadek, potrącił ją samochód i jest w szpitalu. Dobre wieści są takie, że chyba nic jej się nie stało poważnego i po obserwacji mają ją puścić do domu. Jeżeli wyjdzie to się jutro z nami skontaktuje.
Rano słonko, przejechała piaskarka i podejmujemy kolejną próbę wyjechania do Bale Lac. Uadało się cała Transfagaraszen nasza, jesteśmy sami, trochę fotek i iskierka nadziei - Moldoweanu. Dosyć skutecznie od tego pomysłu odwodzi nas Salvamont, szlaki są bardzo oblodzone, no cóż wystarczy jedna niedoszła uczestniczka wyprawy w szpitalu. Aż szkoda zjeżdżać na dół, ale przed nami jeszcze tyle miejsc do odwiedzenia. Przez przypadek na folderze w Cabanie wypatrzyłem dosyć ciekawe miejsce, po drodze w Piatra Craiului, 10 km od trasy w wiosce Corbi uchował się XIII wieczny maleńki, drewniany kościółek i jakaś kaplica wykuta w skale. Cholera wie co to jest po powrocie wyszpera się jakiś opis na rumuńskich stronach, bo w polskich przewodnikach nic na ten temat niema. Powoli kończy się październikowy dzień i trzeba szukać jakiejś miejscówki na biwak. Udaje się znaleźć rewelacyjną z widokiem na Piatra Craiului, Góry Iezer i Leota. Biwak grubo powyżej 1000 m.n.p.m, więc dosyć szybko płonie ognisko, bo upały jak by zelżały, bynajmniej nocami ;).
To nie miała być wycieczka jedno dniowa tylko 3 dniowa. Z Balea do Podragu nocleg, Podragu - Moldoveanu - Podragu, nocleg i powrót do Balea. Pomijając warunki na szlaku miałem też obawy, że przez trzy dni może się wiele zdarzyć (śnieg) i auto odbiorę dopiero w czerwcu ;)
Po dosyć chłodnej nocy słoneczny poranek przyjęliśmy z uśmiechem na ustach. Śniadanko, jeszcze kilka fotek na okoliczne pasma i ruszyliśmy do Bran. Byłem tam już kilka razy przejazdy i zawsze odstraszały mnie z tego miejsca dzikie tłumy. Tym razem było inaczej pusto, to i skusiliśmy się w końcu zawitać do fałszywego zamku Drakuli. Wg mojej oceny nie było warto, ale jakoś przeżyliśmy. Prognozy na najbliższe dni w górach nie są łaskawe, więc ruszyliśmy na podbój Siedmiogrodu. I tak po kolej odwiedziliśmy Ghimbav, Codlea, Fagaras, Soars, a nad Barcut rozbiliśmy biwak z widokiem na tutejszy kościół warowny. Na kolację żurek i trzeba się brać za rozpalanie ognicha.
Upały od dwóch dni jakby zelżały, dziś w nocy popadało i poranek jak i cały dzień okazał się pochmurny. Dobrze, że uciekliśmy z gór bo tam dziś śniegiem wali. Ruszyliśmy więc dalej na podbój kościołów warownych. Te topowe już mamy zaliczone, więc włóczyliśmy się po wioskach gdzie psy dupami szczekają. Do niektórych gps nawet nie pokazywał drogi. I tak w kolejności odwiedziliśmy Selistat, Barcut, Bradeni, Aplod, Daia i Saes. Potem przemknęliśmy przez Sighisoare do Saschiz. Nocleg w 200 letnim pensjonacie, często tutaj wpadaliśmy na dobre jedzonko, tym razem przetestujemy pokoje. Na obiad grillowane udko z kurczaka z ziemniaczkami ze śmietaną i rozmarynem. Z pełnymi brzuchami wdrapaliśmy się do ruin zamczyska, podczas wcześniejszych pobytów jakoś nam się nie chciało. Na koniec dnia wizyta w tutejszym kościele warownym, bo jakimś cudem był otwarty.
IraS obrzydliwie piękne te zdjęcia i niezmiennie urokliwa ich zawartość ale ciągły zachwyt staje się powoli nudny zatem zaniechuję kolejnych zachwytów i nad następnymi fotkami będę kontemplował (?) w milczeniu ...
nie wrzucam tego dla zachwytów (....) waszych Daci
- toż nikt nie kwestionuje Twojej skromności a to, że zdjęcia wywołują pozytywne emocje to po prostu fakt ...
- chyba chciałeś napisać "naszych" Dacii (no chyba, że ... )
Fakt naszych. Daciankach, moja już 5 raz w tym roku po dupie dostaje na rumuńskich dziurach i daje radę. Na pewno nie pojadę do Norwegii ;) To auto na południowe kraje ;)
Dzisiaj zawitaliśmy do stolicy Transylvani. Kluż jest ładnym miastem, ale Braszów czy Sibiu mi się bardziej podobają. Jutro do południa mamy zamiar jeszcze trochę pozwiedzać miasto i dalej w drogę.
Rano mieliśmy jeszcze pochodzić po mieście, ale za oknem rzucało żabami. Rzut oka na prognozy i okazuje się, że najlepsza pogoda w Maramureszu. A to już prawie finisz wyjazdu, więc jedziemy na północ. Pogoda się sprawdziła, na niedziele zaplanowaliśmy przejazd Mocanitą, więc zajechaliśmy na stację upewnić się czy aby na pewno kursuje. Kursuje, więc poszukaliśmy kwatery na dwa dni, udało się znaleźć fajną na końcu wioski, ale blisko stacji. W sumie zostało jeszcze kilka godzin dnia, więc czmychnęliśmy na Przeł. Prislop i pokręciliśmy się po górach Marmaroskich. Kolacja w ogródku pensjonatu i ostatnie promienie słońca nad Viseu de Sus.
I to ostatni dzień rumuńskich wojaży, jutro kierunek Bieszczady. Rano nastawiony budzik, by się nie spóźnić na pierwszy a zarazem ostatni pociąg w Dolinę Vaser. Powoli zapełniamy dwa wagoniki, które o dziwo są ogrzewane, na każdy przypadają dwie kozy. Po pierwszych kilometrach nawiązujemy znajomość z naszymi sąsiadkami z "przedziału", dziewczyny przyjechały tu z Francji i Hiszpanii. Niby tak długi rejs upływa niespodziewanie szybko, na końcowej stacji można coś zjeść i wypić. My wybraliśmy Cafea Mocanita, czyli kawa z palinką. Z powrotem udało mi się załapać się na 1 klasę, czyli wagonik z drewnem za lokomotywą. Potem jeszcze pokręciliśmy się po zapleczu lokomotywowni i powrót na kwaterę. Wąskotorówka o niebo atrakcyjniejsza niż bieszczadzka (choć nie wszyscy byli zachwyceni i z nudów spali), ale nie umywa się do serbskiej Sarganskiej osmicy.
Powoli zbliża się sezon wyjazdowy 2013. Pierwszy wyjazd do Rumuni planuje na koniec marca początek kwietnia, ale dokładny termin ustalimy bliżej wiosny. Na tą chwilę wstępnie oprócz mnie zgłosiły chęć wyjazdu 2 auta. Może ktoś chce dołączyć ? Musi być Duster ale nie koniecznie 4x4 bo jakiś ekstremalnych tras nie przewiduje.
Są trzy warianty 1500km, 2000km i 2500km. Który zostanie wybrany, zadecydują wspólnie uczestnicy o ile tacy będą ;) Jak nie wybiorę sobie sam i pojadę sam ;)
Nadeszła pora wyjazdu. Co prawda do Rumunii jeszcze daleka droga, ale swoją zimową gawrę opuszczam już za trzy godziny. Niestety dzisiaj zamiast przybliżać się do Rumunii będę się oddalał. A to za sprawą mojej znajomej, której znudziło się w Polsce i wyprowadza się do kraju Drakuli. Po tak pięknej wiośnie też bym chętnie to zrobił. Pomoc w przeprowadzce obiecałem jej już w zeszłym roku i dlatego dzisiaj kieruję się najpierw do Poznania, gdzie spakujemy jej skromy dobytek i przenocujemy. W piątek w końcu udamy się na południe a dokładnie w Bieszczady, dojedzie tam do nas Andrzej, który jako jedyny odważył się szukać ze mną wiosny. No może poza niezawodną i nie do zdarcia Anią, która do ostatniej chwili starała się załapać na ten wyjazd, ale siły wyższe ją nie puściły. Tak więc dzisiaj piję Lecha, jutro Leżajsk a pojutrze już Ursusa. Na razie piję kawę i patrze w okno za którym już drugi dzień widzę padający śnieg. Wiosna w tym roku tak szybko nie przyjdzie i dlatego będziemy jej szukać w Rumunii.
W końcu wyruszyłem, droga w stronę Łodzi masakra, niby ważna a koleiny z lodu. Stryków, A2 spoko, na wysokości Kalisza już nawet sucha a im bliżej Poznania to mniej śniegu. Co z tego jak do Rumunii jeszcze kosmos drogi, jedyny rumuński akcent tego dnia, to wyprzedzony TIR z tego kraju. Jak się kończy odcinek GDDiA rzeźbią mnie jak turystów w Bieszczadach ;), koszt przejazdu zrównuje się z kosztem paliwa. W końcu docieram do Poznania, pakujemy dobytek Marty do samochodu, uf dobrze, że Ania nie może jechać bo były by problemy z załadunkiem. I ruszamy na miasto, by uspokoić Jeża nie piłam żadnego Lecha, tylko jakiś lokalne ciemne piwo - marki nie pamiętam, ale było dobre. Co z tego jak nie mogłem go kosztować całą gębą bo rano znowu w drogę, już w końcu na południe.
Poznań - Wrocław, a potem dalsze testowanie Polskich autostrad, czyli Katowice - Kraków - Tarnów. Dalej już tradycyjnie w Beskidzie Niskim i w Bieszczadach już resztki śniegu, nie to co u nas ;). Ostatnia stacja w Łupkowie i Radosne Szwejkowo. Na miejscu schowany klucz i kartka od Krysi z obsługą schroniska i informacją, że musiała wyjechać. Rozpalamy ogień w kominku i czekamy na Andrzeja, który walczy z mgłami na pogórzu Przemyskim a potem z ruchem wahadłowym do Komańczy. Jak ktoś planuje trasę Zagórz - Komańcza to odradzam 1,5 godz. w męczarniach. Po wielu trudach i przygodach dociera Andrzej, Marta już śpi, więc wypijamy po browarku i też idziemy na białą salę.
Bieszczady pożegnały nas tak, żebyśmy nie żałowali, że wyjeżdżamy i co by nam nie chciało się tak szybko wracać. Czyli waliło śniegiem, było zimno jak diabli i oczywiście pochmurno. Z Łupkowa wyjechaliśmy o 7 rano szukać tej cholernej wiosny. Im bardziej na południe tym krajobraz coraz bardziej przypominał ten kwietniowy. Od Węgier towarzyszyło nam nawet słońce, którego już dawno nie widzieliśmy. Andrzej dopiero gdy zobaczył w Oradea kwitnące krzewy, kwiaty po polach i lasach uwierzył że tą wiosnę jednak znajdziemy. Niestety tego dnia nie było szans się nią nacieszyć, bo mieliśmy jeszcze kupę kilometrów do przejechania. Musieliśmy dowieść Martę do jej nowego miejsca zamieszkania, czyli do Alba Julia. Po drodze zakupy, obiadek i ciorba Radeutana i te prawie 300 km po Rumunii jakoś zleciało. Po wyładowaniu dobytku Marty okazało się, że jest już prawie ciemno i chyba pierwsze dnia darujemy sobie Biwak. Dojechaliśmy do Sebes i na obrzeżach miasteczka zapakowaliśmy się do pensjonatu. Tak naprawdę nasza przygoda z Rumunią rozpocznie się na drugi dzień.
Rano połaziliśmy trochę po Szebes i próbowaliśmy dotrzeć do rezerwatu Rapa Rosie, ale budowa autostrady nam to skutecznie uniemożliwiła. Na różne sposoby próbowaliśmy się tam dostać i się nie udało. W końcu daliśmy za wygraną i udaliśmy się na wschód na Szeklerszczyznę. Kierujemy się do Delty Dunaju, ale po drodze zaliczyliśmy kilka zabytkowych kościołów i pałac. Nasz dzisiejszy dzień zakończyliśmy nad Jez. Bezidu Nou.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum